kiepsko sie czulam - comiesiecznie
i wczoraj cale popoludnie spedzilam na moim osobistym przydomkowym ganko-balkoniko-tarasie
rozkosz
ksiazka, termos z herbata, koc, 4 poduszki
nad glowa wielgasne drzewa, spomiedzy galezi mocno przeblyskujace slonce, ptaki i wiewiorki sie uwijaja
na chwile odwiedzil mnie maly lisek - wyjrzal nagle spod wyzszej czesci ganku, postal, popatrzyl i poszedl
tak mi tam bylo dobrze, ze jak sie zaczelo robic chlodniej rozlozylam koldre wlazlam w spiwor i siedzialam dalej
potem moj sasiad - David, z ktorym wlasnie dziele ow ganek - wrocil ze spaceru i dosiadl sie do mnie, gadalismy az w koncu wyciagnal wlasny spiwor
i... juz tak zostalismy do rana, spalismy pod gwiazdami budzac sie od czasu do czasu zeby patrzec w gwiazdy i sluchac pohukiwania sow
dzis niedziela, wolne, kolejny piekny dzien
siedze na ganku...
czuje sie malo aktywnie, wszyscy gdzies znikneli - do kina, na spacer, do miasta
a ja sobie siedze i czytam Dogana "Z kuchni Zen do..." (nasza lektora;-))
i wpadam w rozne stany (dzis zagubienia i konfuzji dominuja, bo oczywiscie przywiozlam tu ze soba WSZYSTKIE swoje klopoty i demony, ale za to jestem) otoczona samymi cudami